Chiny przestały panować nad COVID-19

Gwałtowny wzrost zachorowań na COVID-19 w wielkich miastach Chin, m.in. Pekinie i Szanghaju. Władze miejskie przyznały, że nie panują nad epidemią, krematoria pracują na trzy zmiany. Jednak mimo informacji o zgonach, oficjalny chiński licznik zmarłych z powodu COVID-19 zatrzymał się 7 grudnia na liczbie 5235, co nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Epidemiolodzy z CDC i ECDC są zgodni, że jeśli zachorowania przeleją się z dużych miast na cały kraj, nowa fala COVID-19 szybko dotrze do Europy i USA.

W Pekinie i kilku innych wielkich miast Chin nastąpił gwałtowny wzrost zachorowań na COVID-19 wywołany rozprzestrzenieniem się nowego, wysoce zakaźnego wariantu szczepu Omicron wirusa Sars-CoV-2. Liczba zgonów jest tak wysoka, że dwa domy pogrzebowe w Pekinie, z którymi skontaktowali się dziennikarze agencji AFP przyznały, że „działają na trzy zmiany w rytmie 24-godzinnym”, by nadążyć za zapotrzebowaniem (…).

W Szanghaju, ponad 1000 km na południe od Pekinu, lokalne władze oświatowe nakazały 17 grudnia większości szkół, aby 19 grudnia prowadziły zajęcia online „z powodu pogarszającego się stanu zdrowotności w mieście”. Shanghai Disney Resort ogłosił, że dostępność parku tematycznego może się zmniejszyć ze względu na „braki w sile roboczej”, chociaż park rozrywki nadal działa normalnie. Na zwykle obleganym jarmarku bożonarodzeniowych w Szanghaju, w centrum miasta, w weekend było niewielu gości. Władze miejskie Pekinu i Szanghaju przyznały, że obecnie śledzenie kontaktów osób zakażonych jest „chwilowo niemożliwe ze względu na liczne osób zaangażowanych” i zaapelowały o „rozwagę bowiem w obecnej chwili nie bardzo można przeciwdziałać chorobie”, co oznacza, że straciły kontrolę nad liczbą zakażeń.

Według South China Morning Post blady strach padł na kolonię cudzoziemską w Pekinie. Przebywający służbowo w Chinach obywatele państw zachodnich starają się nie wychodzić poza swoje miejsce pracy, jak najwięcej spraw załatwiać zdalnie, z domu, na co zezwolił management chińskich oddziałów zachodnich banków i korporacji oraz nie spotykać się z nikim na mieście. Także w tej grupie odnotowano gwałtowny wzrost liczby zachorowań na COVID-19 i to niejednokrotnie przechodzonych ciężko, ale jak do tej pory szczęśliwie udało się uniknąć zgonów.

Według nowych prognoz amerykańskiego Institute of Health Metrics and Evaluation (IHME), nagłe zniesienie przez Chiny rygorystycznych ograniczeń dotyczących COVID-19 może spowodować eksplozję zachorowań i ponad milion zgonów w 2023 r.

Prognozy te stwierdzają, że liczba nowych przypadków w Chinach osiągnęłaby szczyt około 1 kwietnia, kiedy liczba zgonów wyniosłaby 322 tys. Dyrektor IHME Christopher Murray powiedział, że do tego czasu około jedna trzecia populacji Chin zostanie zarażona. Jeszcze dalej idą naukowcy z University of Hong Kong, którzy oszacowali, że Chiny mogą doświadczyć już tej zimy około miliona zgonów z powodu COVID-19, jeżeli nie wprowadzi się z powrotem restrykcji, choć nawet na mniejszą skalę oraz przymusowej IV dawki przypominającej.

Na nieoficjalne informacje o nagłym wzroście zgonów nakłada się filtr rządowej propagandy. Chiny zgłosiły oficjalnie tylko dziewięć zgonów z powodu COVID od połowy listopada, pomimo rejestrowania ponad 10 000 codziennych infekcji od tego czasu. Według władz chińskich w okresie od 28 maja do 19 listopada w całym kraju nie odnotowano zgonów z powodu COVID-19. Stolica Chin zgłosiła ostatnią ofiarę śmiertelną 23 listopada. Ostatnie oficjalne zgony odnotowano 3 grudnia.

Jednak, jak 16 grudnia poinformował Caixin – jeden z największych chińskich serwisów informacyjnych, dwóch dziennikarzy-emerytów zmarło po zarażeniu się COVID-19 w Pekinie, zaś 23-letni student medycyny zmarł na COVID w Syczuanie, co jest jednym z pierwszych półoficjalnych komunikatów o zgonach od czasu, gdy Chiny zlikwidowały większość swoich polityk zerowej COVID-19.

Chiny bowiem jeszcze oficjalnie nie zgłosiły żadnych zgonów z powodu COVID od 7 grudnia, kiedy to ogłoszono nagłą rezygnację z czołowych założeń restrykcyjnej polityki „zero-Covid”, której bronił prezydent Xi Jinping. Stało się tak po ogólnokrajowych protestach i obawach państwowych analityków ekonomicznych, iż surowe restrykcje wywołają katastrofę gospodarczą. Obecnie Hong Kong Free Press przypomina, że w pierwszej fali epidemii w Wuhan wiele zgonów pacjentów z COVID nie rejestrowano jako zmarłych z powodu tej choroby, lecz z powodu chorób współistniejących ze względu na bardzo restrykcyjne krajowe kryteria klasyfikacji zgonów związanych z COVID-19. W efekcie łączna oficjalna liczba ofiar śmiertelnych pandemii w Chinach wynosi 5235, co jak przyznają nieoficjalnie urzędnicy resortu zdrowia „nijak się ma do rzeczywistości”. Mimo tego Narodowa Komisja Zdrowia nie zgłosiła żadnych zmian w oficjalnej liczbie ofiar śmiertelnych COVID, zaś jak stwierdził znany w Chinach epidemiolog Wu Zunyou, gdyby surowa polityka „zero COVID” została zniesiona na początku obecnego roku, powiedzmy 3 stycznia, w Chinach zmarłoby 250 000 ludzi . Jak powiedział Wu w państwowej TV CCTV, od 5 grudnia odsetek poważnie lub krytycznie chorych pacjentów z COVID spadł do 0,18% zgłoszonych przypadków, z 3,32% w zeszłym roku i 16,47% w 2020 r. Jak dodał, to pokazuje, że wskaźnik śmiertelności w Chinach z powodu COVID stopniowo spada. Urzędowy optymizm ma swoje przyczyny – analitycy resortu gospodarki mieli stwierdzić, że drugiego takiego lockdownu, jaki ogłoszono w Szanghaju i Shenzhen, chińska gospodarka mogłaby nie wytrzymać.

Od czasu zniesienia ograniczeń na początku tego miesiąca Chiny nakazały swoim obywatelom pozostawanie w domu, jeśli mają łagodne objawy COVID, ponieważ miasta w całych Chinach przygotowują się na pierwszą falę infekcji. Jednak ponieważ w całym kraju przeprowadza się mniej testów, nie wiadomo ile tak naprawdę osób jest zakażonych. Chiny przestały publikować liczbę skąpoobjawowych przypadków od 14 grudnia, powołując się na brak testów PCR u tych chorych.

Jednak 10 dni bez żadnego oficjalnie zgłoszonego zgonu z powodu COVID spowodowało od razu debatę w mediach społecznościowych na temat ujawniania danych. Dodatkowo podejrzenia o ukrywanie rzeczywistej liczby chorych podsyca brak statystyk dotyczących hospitalizacji. Dyskutujący twierdzą, że liczba chorych jest „po prostu nie ogłaszana”, lecz ze względu na stałą inwigilację chińskiej sieci nie wysnuwają z tego wniosków.

Epidemiolodzy chińscy obawiają się nagłej eksplozji zachorowań w całym kraju już w przyszłym miesiącu. Zniesiono bowiem zakaz podróżowania, a w styczniu Chińczycy obchodzą Nowy Rok Księżycowy. Jest to święto, które spędza się z rodzinami, więc pociągi i samoloty są wtedy oblężone, zwłaszcza że w największych miastach jest sporo ludzi młodych i w średnim wieku, którzy pozostawili swoje rodziny na wsi i w mniejszych ośrodkach na prowincji. Na alarm zaczynają także bić epidemiolodzy zachodni z ECDC i amerykańskiego CDC – według pracy zespołu amerykańsko-włoskiego wykonanej na modelu pandemii grypy z 2009 r., mającej swój początek także w Chinach, do przeniesienia pandemicznego szczepu grypy do Europy wystarczyło 48 godzin. Winny był wtedy transport lotniczy, zaś „hubem chorobowym”, z którego wirus rozniósł się na całą Europę było lotnisko Heathrow. Jak nieoficjalnie zauważył jeden z epidemiologów z ECDC „ponieważ Wielka Brytania wystąpiła z Unii Europejskiej, dzięki ostrzejszym procedurom administracyjnym zarobiliśmy co najmniej dobę, co w krańcowych warunkach pozwoliłoby się ujawnić pierwszym przypadkom”. Dodatkowo, jak zauważają naukowcy i epidemiolodzy z USA i Europy, Chińczycy nie ujawniają żadnych danych co do wirusa, który spowodował taki wzrost zachorowań i nie wiadomo czy mamy do czynienia z nowym wariantem wirusa Omicron czy po prostu z nowym szczepem.

„Jeśli byłby to nowy szczep, sytuacja zrobiłaby się fatalna, bo trzeba by było czasu na opracowanie nowych wariantów szczepionki” – stwierdził jeden z epidemiologów z ECDC. Naukowcy i klinicyści są zgodni co do jednego – jeśli epidemiczna fala rozleje się po Chinach, szybko trafi do Europy i USA.

(ISBiznes.pl)